
Otrzymałem wczoraj maila o treści jak poniżej.
qwe quake pisze:
> Czesc!
> Czy Ron Paul ma jeszcze jakies szanse na fotel prezydenta??
> Nie rozumiem kwestii z delegatami. Ma on ogromne poparcie wsrod ludzi
> ale nie moze zostac prezydentem?? to jakis absurd.
Szanse są, ale tak kruche, że trzeba o nich mówić jedynie szeptem. Ciut głośniej i się rozpadną. Ale powiem, że to co się obecnie dzieje napawa optymizmem.
Delegaci to ludzie którzy mają ten właściwy, ważny głos w kwestii wyborów, a nie jak zwykło się uważać, że kandydat wyłaniany jest w drodze powszechnego głosowania. Wynik powszechnego głosowania wpływa tylko na przypisanie określonej liczby delegatów danemu kandydatowi. Najpierw wyłaniani są delegaci stanowi - czyli ileś tam delegatów dla danego stanu, nierzadko jest to nawet kilkaset osób dla pojedynczego stanu. Potem ta grupa stanowych delegatów na konwencji stanowej wyłania nowych delegatów, tych najważniejszych, którzy będę mogli głosować już na ostatecznej konwencji partii jako przedstawiciele danego stanu. Nazwijmy ich sobie extra-delegatami (byle nie super-delegatami, ci są w Partii Demokratycznej), tych jest już mniej - od kilku do kilkudziesięciu w zależności stanu, natomiast ze wszystkich stanów liczba ich wynosi trochę ponad 2000 extra-delegatów (mowa cały czas o partii republikańskiej). Zatem taka ilość extra-delegatów będzie decydować od 1-ego do 4-ego września o tym, kto uzyska nominację. Ale tu jest taka reguła wyborcza, że nominację otrzymuje ten kandydat, którego poprze 51% extra-delegatów - czyli magiczna liczba 1191 delegatów. Obecnie McCain ma około 1200-1300 delegatów (zależnie od źródła informacji) - tych już wybranych na wrześniową konwencję Partii Republikańskiej, czyli są to osoby które zadeklarowały oddanie głosu właśnie na niego na konwencji. Dlatego to okrzyknięto go już zwycięzcą nominacji. Ron Paul ma około 50 takowych extra-delegatów.
Co mogłoby zmienić tę sytuację? Mnóstwo rzeczy, ale dotyczy to w zasadzie tylko bodźców które skłoniłyby owych delegatów do zmiany zdania. Czasami da się to zrobić na zasadzie: "zmieniam zdanie i już", natomiast częściej jest tak że przepisy stanowe, różniące się w zależności od danego stanu, narzucają kandydatowi "dyscyplinę" głosowania. Ale na szczęście nie do końca. Nawet w takim wypadku dany delegat może dochodzić prawa do zmiany głosu, ostatecznie nawet w sądzie. Rzecz jasna wiąże się to z utrudnieniami (papierki, czas itp) - ale JEST możliwe do zrealizowania. Ale to nie wszystko. Zmienić zdanie można nadal, nawet będąc "związanym" delegatem - czyli po prostu zagłosować na kogo innego (tego nie można mu zabronić), jednak należy liczyć się z możliwością powództwa sądowego ze strony stanowej partii republikańskiej jak i kar pieniężnych. Ryzykowne, acz możliwe.
No dobra, a teraz po co to wszystko? Czy gra nie jest warta świeczki? Co się stanie, jeśli jakaś część delegatów, pierwotnie popierających McCaina, zmieni zdanie? Co to zmieni?
Racjonalnym jest założyć, że ilość delegatów która by ewentualnie zdecydowała się na taki krok, nie będzie zbyt duża. Nie mniej jednak, jeśli będzie ich na tyle dużo, aby pozostawić McCaina z maksimum 1190 delegatami - wówczas nie uzyska on nominacji. Co się wtedy dzieje? Następuje tzw. rokowana konwencja - wówczas wszyscy delegaci zostają zwolnieni z przymusu głosowania na kogokolwiek. Obrady się wydłużają, zmieniają się zasady co do uzyskania nominacji. Delegaci mają tzw. wolną rękę. Rokowana konwencja jest zjawiskiem niewidzianym w Stanach od dziesięcioleci (chyba ostatnia była na przełomie 1950/60). Okazywała się ona być jednak odwracającą losy kandydatów. Abraham Lincoln na konwencji miał zaledwie 10% delegatów, a kiedy ta przerodziła się w rokowaną konwencję... no, to że jego nazwisko jest do dziś znane, chyba wyjaśnia co się stało?
Ron Paul do momentu wycofania się Mitt'a Romney'a żywił spore nadzieje na rokowaną konwencję. Dlaczego? Bo gdzie dwóch się bije... tam żaden 1191 delegatów nie uzyska. Ale Mitt ni stąd ni z owąd się wycofał (są tacy którzy dopatrują się tu właśnie celowego zagrania, aby nie dopuścić do rokowanej konwencji - Romney wycofując się ponadto poparł McCaina). Wówczas Ron Paul oświadczył, że "szanse na rokowaną konwencję są bliskie zeru". Wtedy (luty 2008) tak to wyglądało - a teraz? Teraz jakby troszkę mniej... Ron Paul przyznaje się często do pomyłki, wspominając z jak wielkim sceptycyzmem podchodził do tej kampanii ponad rok temu. Ba, w ogóle nie wierzył, że coś "ugra". Może i tym razem.... eeee, dobra bo to już gdybologia.
Natomiast co na pewno można stwierdzić, to to, że nie brakuje bodźców mogących wywrzeć wpływ na delegatów:
1. Oczywiście temat wojny i dwie skrajne postawy Johna McCaina i Rona Paula. W New Hampshire, jeśli wierzyć sondzie, ponad 40% ludzi oddających głos na śpiewającego "bomb, bomb, bomb Iran" Johna McCaina sądziło, że jako prezydent zakończy wojny. Widać nie widzieli też, jak mówił, że nie widzi nic złego w pozostaniu w Iraku "przez 100 (słownie: sto) lat". Aha. Zapomniałem właśnie wspomnieć, że są plany NIEUDZIELENIA NAWET GŁOSU Ronowi Paulowi na konwencji ze strony partii. Zwłaszcza po Nevadzie... Tak czy siak - kwestia wojny jest szalenie istotna.
2. Czas. Dużo czasu do 1-go września. Czas na refleksje i przemyślenia, zwłaszcza w obliczu dotkliwego kryzysu ekonomicznego, przyczyną którego głównie wojna... Kogo zaprasza się obecnie do stacji newsowych by zanalizować te wydarzenia? Ano nikogo innego, jak człowieka, który od kilkudziesięciu lat w kółko o tym mówił. Nawet FOX spuścił z tonu...
3. No i coś coraz bardziej zauważalnego - Ron Paul wcale nie mija się z prawdą, mówiąc o rosnącym poparciu - już 1 milion Amerykanów oddało na niego głos w prawyborach! 200 tysięcy w samej Pensylwanii! Książka "Rewolucja: Manifest" bije rekordy sprzedaży (wg New York Times i Amazon.com), a Ron Paul (co widać na wideo w poście poniżej) jest zapraszany do mediów by o niej opowiedzieć. Przy okazji media informują o jego kandydaturze (uprzednio puszczono plotę - FOX NEWS - że się wycofał...)
4. 12 lipca 2008 - Marsz Rewolucyjny - kto wie jak duży będzie, jak dużą uwagę przyciągnie. Ron Paul będzie przemawiał przed Kapitolem.
Jeśli to wszystko powyżej wydaje się komuś przesadnie optymistyczne (co nie było zamiarem) - to być może ma rację. Ale ja mam tylko jedną prośbę: o tym wszystkim szeptem, Panowie i Panie, szeptem...
Riddickerr